niedziela, 4 lipca 2010

Taaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaka nowina!

Umówiłam się na ostatnią środę z moją lekarką na rozmowę o tym dlaczego tak długo z mężem się staramy i nadal nie mamy drugiego dziecka. Jasne że starania są fajne, no ale wiecie ;)

Ja jestem tym typem co miesiączkę ma bardzo nieregularnie i wychodzę z zasady że do końca każdego miesiąca to się pojawi, jak nie to trzeba zerknąć do kalendarzyka kiedy była ostatnio ;) No i w środę był 30 czerwiec a miesiączki niet, sięgałam po kalendarzyk i liczę że od dnia ostatniej minęło 40 dni... tak długiej przerwy to nawet ja jeszcze nie miałam, najdłuższa była 36 dni. Główkuję tak: "Nie myśl że to ciąża bo skończy się jak zawsze, będziesz już pewna że jesteś i będzie Ci potem przykro, płacz i zgrzytanie zębów. Aczkolwiek idziesz rozmawiać z lekarką o domniemanej niepłodności, więc na wszelki wypadek kup test i sprawdź". Od czasu urodzenia córki to ja już kupiłam tych testów tyle że ciężko było by zliczyć i dlatego troszkę sama byłam sceptycznie do tego nastawiona ale poszłam do sklepu...



I tak dnia 30 czerwca o godzinie 10 zobaczyłam dwie kreseczki na teście!
Jednak pomimo radości jaką czułam ciągle się upominałam że to nie może być możliwe, że to ja widzę tę drugą kreseczkę (bo ona taka delikatna była że aż ledwo widoczna), jako iż miałam wizytę o 10:30 to zebrałam się razem z testem i poszłam. W poczekalni spędziłam prawię godzinę tortur (bo doktorka coś tam z kimś załatwiała zamiast rozpocząć przyjmowanie wizyt, w sumie u niej to norma).
Gdy doktorka potwierdziła że test pokazuje to co tak za wszelką cenę staram się już ponad 7 lat zobaczyć to poryczałam się ze szczęścia, słowa "jest pani w ciąży, gratuluję" są takimi które tak bardzo chciałam usłyszeć i których myślałam ze już nigdy nie usłyszę...

Wprawdzie zaraz usłyszałam że muszę iść do ginekologa i internisty (to są lekarze specjaliści w Holandii i trzeba mieć do nich skierowanie od rodzinnego) i że internista przestawi mnie na insulinę (do teraz biorę tabletki, a zaczną się zastrzyki), ale co tam...
Termin mam dopiero do obu na koniec lipca, więc nie ma jeszcze czym się przejmować ;)
Ważne że jestem w ciąży :)

 A w zasadzie jesteśmy bo ledwo cały dzień wytrzymałam by mężowi nie mówić nic przez telefon i nie napisać w kompie, poczekałam aż odbiorę córkę ze szkoły, aż mąż wróci do domu i przy obiedzie dałam im zapakowane małe buciki...
W sumie banał, ale chciałam żeby córeczka widziała że jest taki zwyczaj, my z mężem banałami się nie przejmujemy, jemu bym normalnie powiedziała ale chciałam to zrobić dla córeczki naszej :)

Mała nie zrozumiała najpierw dlaczego dałam im takie małe buciki, to oczywiste ale szybko jej tatuś wytłumaczył i bardzo  się ucieszyła :) Od teraz to taka moja mała przylepa, chodzi i pyta o dzidziusia, przytula się, czyta mi bajeczki w mało dla mnie zrozumiałym języku ;) Zrobiła mi na okno dzidziusia dziewczynkę specjalnymi farbkami do witraży okiennych :D

Wczoraj byliśmy z wizytą u teściów to im powiedzieliśmy i pozostałym członkom naszych rodzin :) Wróciliśmy tak zmęczeni że dopiero dzisiaj mam siły pisać.

Jeszcze podsumowanie:
dzisiaj jest niedziela, 4 lipca więc licząc od pierwszego dnia ostatniej miesiączki dzisiaj jestem w 44 dniu ciąży, czyli w 6 tygodniu i termin mam na 26 lutego 2011, chyba że usg coś innego pokaże, na razie liczę wszystko tak jak ginekolog w Polsce mnie uczył :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz