sobota, 18 grudnia 2010

Zima w moim mieście

Polacy mieszkający w Niemczech a pracujący w Holandii parę lat temu mieli zwyczaj żartować z Holendrów jeśli spadł w tym kraju śnieg. Najczęściej powtarzali coś w stylu: "Holendrzy wekują śnieg w słoikach by mieć na dłużej" (w sensie że tak rzadko tu są opady białego puchu) lub "Śnieg spadł, Holendrzy porzucają samochody na poboczu ulic i wariują ze szczęścia" ;) Pewnie było tego więcej ale w tej chwili nie umiem sobie przypomnieć.

W każdym razie mieszkam w Holandii półtora roku, to moja druga tutaj zima i obie z obfitymi opadami, nie takimi jak w Polsce ale jednak jak na warunki mojej emigracji (a mieszkam poza ojczyzną już ponad sześć lat) to i tak obfite. Radość dla dzieci i fotografów amatorów ;) utrapienie dla dorosłych nie lubujących się w robieniu zdjęć :) Ja jednak czasami chwytam za swój sprzęt i jakieś tam próby sfotografowania tych pięknych chwil robię.

Mały model ;)


Wszyscy kochamy robić fotki pani zimie :)


Po co kupować sól do chodników skoro stoi za darmo? ;)


Tak ładnie odśnieżyli nam drogi ;)


Jak zawsze wiatrak który mijam po drodze (co to za zdjęcia Holandii bez wiatraka ;) )




czwartek, 9 grudnia 2010

Święta przed nami...

A to oznacza wypisywanie całej masy kartek świątecznych... U córki w szkole już zaczęli sobie wręczać więc na jej prośbę wczoraj wypisaliśmy dla jej koleżanek i kolegów, a jak już zaczęliśmy to przecież wypada napisać też dla wychowawcy i dwóch pań co mają z nimi raz w tygodniu zajęcia, i dla pana dyrektora, i dla pana woźnego. A skoro piszemy to od razu dla sąsiadów (i to nie tylko tych z którymi sąsiadują nasze drzwi... w Holandii pisze się dla wszystkich z danej ulicy, przynajmniej o ile ta ulica jest taka mała jak moja i sąsiadów ma się góra 20...), no a skoro już tyle wypisaliśmy to dla rodziny i znajomych z Holandii, Niemiec i Polski też zrobimy przy okazji... Po podliczeniu okazało się że wypisałam z pomocą córki 63 karty świąteczne... To dlatego tak mnie potem ręka bolała ;)
Miałyśmy jeszcze ozdabiać lukrem nasze pierniczki ale brakło czasu i już chęci... przekładamy to na weekend :) Będzie rodzinne zdobienie, czyli jak zawsze świetna zabawa :)

sobota, 16 października 2010

Corn chowder - czyli zupa na życzenie męża

Mojemu mężowi zamarzyła się zupa którą jadł w San Francisco, problem z tym był jednak taki że oryginalnie jest to zupa rybna.
Wikipedia podaje:
Chowder - zupa rybna lub z tzw. frutti di mare. Potrawa kuchni anglosaskiej, obecnie popularna na wschodnim wybrzeżu USA, Australii i Nowej Zelandii. Pierwotnie zupa gotowana była na żaglowcach.
Przygotowywana jest na bazie wywaru z łbów rybich oraz ości i boczku. Wywar zabielany jest zasmażką lub mlekiem, ewentualnie śmietaną. Do wywaru dodaje się kawałki ryb i/lub frutti di mare, które gotuje się ok 15 min
Lecz znalazł podobną wersję zupy na bazie bulionu gdzie nie jest to sprecyzowane więc mogłam sobie pozwolić na użycie bulionu na bazie kurczaka. Zupa w zasadzie nie smakuje tak jak pierwowzór ale jest również bardzo smaczna i na pewno zagości w naszym menu na stałe.


wtorek, 5 października 2010

Mini zoo i plac zabaw w moim mieście

Z tego co zobaczyłam to w Holandii są w miastach robione takie mini zoo. W mieście gdzie mieszkałam w Niemczech nie było, ale było niedaleko w Weeze więc często tam bywaliśmy. Nawet w moim rodzimym Raciborzu mieliśmy takie mini zoo w lesie, bardzo lubiłam tam jeździć i zawsze dziwiłam się czemu jest tak mało popularne.

W każdym razie w okolicy gdzie mieszkam nie ma tak naprawdę fajnego placu zabaw, najlepszy jest właśnie w tym mini zoo, a już całkiem najfajniejsze jest to że dzieci mają na wyciągnięcie ręki domowe zwierzątka i wśród nich się bawią, taki kawałek wsi dla mieszczuchów :)
Takie malutkie zoo jest darmowe i można w nim przybywać w zasadzie przez cały dzień w godzinach otwarcia (do 16:30), jeśli jesteś z Hoofddorp'u to polecam to miejsce :)
Jeśli jesteś z innego miasta to poszukaj czy w parku lub w lesie w Twojej okolicy nie ma czegoś podobnego bo dla dzieci to raj zabaw :)



poniedziałek, 4 października 2010

Zupa w półgodziny, czyli zupa serowa

Zupa serowa należy do takich dań które wystarczą za cały obiad i które razem z krojeniem i gotowaniem zajmą maksymalnie pół godziny, chyba że ktoś ma ochotę robić na bulionie który sam gotuje wtedy trzeba dodać czas na gotowanie bulionu.
Zupa bardzo sycąca, u nas zjadana z dodatkiem pieczywa, polecam :)


niedziela, 3 października 2010

Ciekawa sprawa z nazwiskami w NL

Już od jakiegoś czasu obserwuję nazwiska w znanych mi Holenderskich rodzinach. A to dlatego iż kobieta po ślubie nadal ma nazwisko panieńskie i albo dopisuje do niego nazwisko męża albo zostaje tylko to "pierwsze". Aczkolwiek bardziej zaciekawiła mnie pierwsza sytuacja gdyż o ile w Polsce kobieta zdecyduje się na taki krok i ma wtedy pisane najpierw panieńskie a potem męża to tu odwrotnie.
Może łatwiej będzie pokazać to na przykładzie wymyślonej przeze mnie Polki Anny o nazwisku Nowak która wyszła za mąż za pana o nazwisku Kempen. Wg. naszego polskiego prawa nazywała by się ona po ślubie (chcąc zatrzymać panieńskie nazwisko oczywiście) Anna Nowak-Kempen a w Holandii pisze się: Anna Kempen-Nowak. Ciężko przywyknąć prawda?

Nie wiem czy z przyzwyczajenie czy z innych względów robią to samo z moim nazwiskiem choć ja mam tylko jedno, po mężu... Ale właśnie często piszą moje panieńskie nazwisko też, i tak gdy mnie pierwszy raz zawołano na badanie USG po panieńskim nazwisku to nie zareagowałam, w końcu ja już nie noszę tego nazwiska.

W każdym razie czytałam w internecie że takie nadawanie nazwisk jest o tyle prostsze że w razie rozwodu jest mniej problemów z dokumentami.

sobota, 2 października 2010

Małe porządki w zdjęciach na blogu

Postanowiłam usunąć swoje zdjęcia z blogu, tzn. te na których znajduję się ja lub ktoś z mojej kochanej rodzinki... Jednak blog powinien być anonimowy, a przynajmniej ja lubię mieć takie poczucie w internecie (mniejsze lub większe).
Więc może się zdarzyć tak że jakieś zdjęcie nie będzie się poprawnie wyświetlało pomimo moich starań to wtedy proszę o komentarz.
Zmieniłam też szatę graficzną bloga, mam nadzieję że nie tylko mi się spodoba.
Mam nadzieję że nie zniechęci to nikogo do zaglądania tutaj czasami :)

piątek, 1 października 2010

Coś do posłuchania na dzisiaj.

Trafiłam w sieci na piękną piosenkę, nie znam angielskiego więc nie rozumiem o czym śpiewa, teledysk sugeruje że o miłości, melodia też :)
A oprócz samej melodii podoba mi się właśnie teledysk, z żoną, w łóżku, ciągle zakochani... piękne :)




Czyli Seal w jego teledysk "Secret"

niedziela, 26 września 2010

Festiwal latawców w Scheveningen

Jako iż w końcu dorobiliśmy się czterech kółek i tego wszystkiego co z tym związane (wiecie: karoseria, silnik, fotele, rachunki ;) ) to mój mąż ma motywację by nas z domu wyciągnąć, a proszę mi uwierzyć że nie jest lekko gdyż my jesteśmy takie kury domowe jak to nazywa nas ;)
Wprawdzie rano pogoda nie była zbyt zachęcająca by gdzieś się wybierać mimo wszystko zaryzykowaliśmy wyprawę do Scheveningen by pooglądać 32 Mascotte Vliegerfestival, czyli 32 festiwal latawców (firma Mascotte to organizator).
Pogoda po godzinie 15 zrobiła się dużo ładniejsza i w końcu można było nacisnąć parę razy spust migawki by zrobić jakieś zdjęcia ;)

Po kliknięciu na zdjęcie w nowym oknie/nowej karcie pojawi się większe zdjęcie. 

Moje dziecko uwielbia wszystko w kształcie smoka więc zaczynamy od takiego latawca:




wtorek, 7 września 2010

Nasza wizyta w Efteling Park w Holandii

Efteling Park to taki park rozrywki ala Move Park w Niemczech (w którym nigdy nie byłam, jeszcze ;) ).

Pierwsze po wejściu była kolejka Bob to taka jazda jak na bobslejach tylko że z kółkami. Ja nie wiem co mi odbiło że na to poszłam wbrew sobie i dziecku ale poszłam... Moja pierwsza i ostatnia przejażdżka na czymś takim ;) Mąż zaliczył wszystkie jazdy na kolejkach jakie po drodze mijaliśmy. 
Chyba dobrze to tłumaczę... Po angielsku "Rollercoaster" po niemiecku "Achterbana" to po polsku "Kolejka"?
Atrakcji było tyle że nie zdążyliśmy wszystkich zwiedzić a z tych co widzieliśmy wybrałam te najbardziej udane zdjęcia.

Miłego oglądania :)


Po kliknięciu na zdjęcie będzie można je zobaczyć w troszkę większym rozmiarze niż wyświetla blog.
 

To była druga kolejka, pierwszej nie było jak sfotografować. Czy widzicie tutaj dwa pociągi równocześnie na dwóch, bliskich torach? 
 

niedziela, 25 lipca 2010

Turcja, Icmeler, Hotel "Litera"

Napiszę moją opinię o mieście i hotelu gdzie byłam dla tych co będą być może w przyszłości szukać informacji tak jak ja przed wyjazdem do tego miejsca.
Ja znalazłam bardzo dużo negatywnych opinii z lat 2006-2009, choć te z tego ostatniego roku były nawet częściowo pozytywne. Jako iż wycieczka była już zamówiona to nie mogłam zmienić decyzji i jechałam pełna obaw. Dodam jeszcze że czytałam opinie klientów polskiego biura Itaka (my wyjeżdżaliśmy przez Holenderskie biuro podróży), nie wiem czy tylko to biuro ma w swojej ofercie ten hotel ale u innych nie znalazłam komentarzy. Zresztą podczas mojego pobytu w tym hotelu nie spotkałam żadnych rodaków, słyszałam tylko języki rosyjskie, angielskie i holenderskie. Pobyt nasz był w dniach 13 - 22 lipca 2010 r.

piątek, 23 lipca 2010

Turcja, troszkę zdjęć :)

No to zabieram się do dodawania zdjęć... Troszkę chaotycznie i nie wszystkie atrakcje bo wtedy chyba ze sto zdjęć musielibyście oglądać... a ten post i tak będzie długi ;)

Tutaj zdjęcia z Marmaris:

środa, 7 lipca 2010

Ramię w ramię czyli Schouder Aan Schouder

Bardzo podobają mi się ostatnio dwie piosenki.

Pierwsza to Holenderska zrobiona chyba specjalnie z myślą o mistrzostwach:




niedziela, 4 lipca 2010

Taaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaka nowina!

Umówiłam się na ostatnią środę z moją lekarką na rozmowę o tym dlaczego tak długo z mężem się staramy i nadal nie mamy drugiego dziecka. Jasne że starania są fajne, no ale wiecie ;)

Ja jestem tym typem co miesiączkę ma bardzo nieregularnie i wychodzę z zasady że do końca każdego miesiąca to się pojawi, jak nie to trzeba zerknąć do kalendarzyka kiedy była ostatnio ;) No i w środę był 30 czerwiec a miesiączki niet, sięgałam po kalendarzyk i liczę że od dnia ostatniej minęło 40 dni... tak długiej przerwy to nawet ja jeszcze nie miałam, najdłuższa była 36 dni. Główkuję tak: "Nie myśl że to ciąża bo skończy się jak zawsze, będziesz już pewna że jesteś i będzie Ci potem przykro, płacz i zgrzytanie zębów. Aczkolwiek idziesz rozmawiać z lekarką o domniemanej niepłodności, więc na wszelki wypadek kup test i sprawdź". Od czasu urodzenia córki to ja już kupiłam tych testów tyle że ciężko było by zliczyć i dlatego troszkę sama byłam sceptycznie do tego nastawiona ale poszłam do sklepu...

wtorek, 29 czerwca 2010

Piłkarskie święto czyli mistrzostwa świata w piłce nożnej

Już za pisanie małymi literkami dostało by mi się pewnie od co niektórych kibiców ;) Nieważne, opiszę troszkę jak wygląda to w moim mieście, czyli w Hoofddorp'ie :)

sobota, 19 czerwca 2010

Langosze

Nie wiem czy to danie węgierskie, czy słowackie jak podaje internet czy w końcu czeskie skąd zna to moja teściowa a ja od niej. Jest to na pewno potrawa bardzo sycąca ale i kaloryczna. Aczkolwiek ten smak... Ten smak powoduje że ciężko o tym myśleć.

Dzisiaj wypróbowałam coś nowego, langosze z nadzieniem. Troszkę sceptycznie do tego podeszłam gdyż wydawały mi się dziwne...w sumie ten majonez w środku mnie odstraszał, ale warto wypróbować, ja już chyba innych nie zrobię :)


niedziela, 16 maja 2010

Pancakes

Znowu wizyta najlepszej koleżanki mojej córeczki i znowu jakaś odmiana naleśników. Od dawna myślałam o wypróbowaniu przepisu na amerykańskie pancakes, gdyby zaplanowała to wcześniej to kupiłabym do tego jagody, maliny lub truskawki... Ale dziewczyny nie narzekały i zajadały te inne naleśniki z syropem klonowym.
Troszkę nie wiedzieliśmy jak je jeść, ani to zwinąć ani złożyć... dziewczyny nie miały ochoty jeść sztućcami więc na końcu wyglądały bardzo słodko :)
Najważniejsze że smakowało i na pewno nie raz wypróbujemy.
Przepis zaczerpnęłam z Moje wypieki


środa, 12 maja 2010

Sałatka ziemniaczana

Sałatka jak sałatka, napisze mi ktoś... Inny napisze że na zdjęciu widać jedną papkę to po co robić zdjęcie? A ja odpowiem że to niezupełnie taka tradycyjna sałatka jaką znamy, i że zdjęcie jest żeby było widać jaki smakowity sosik się robi z tego przepisu który chcę tu podać. Zapraszam :)
Przepis z ulotki ze sklepu (reklama serka Philadelphia)


wtorek, 11 maja 2010

Murzynek z dodatkiem dżemu

Przepis pochodzi ze strony gotujemy.pl i jest autorstwa A.B. Mi pasował idealnie ze względu na popsuty mikser i bez dodatku oleju który często widzę w przepisach na to ciasto. Troszkę zmieniłam recepturę pomijając przyprawę do piernika której nie lubię i nie dodając rodzynek gdyż chciałam uzyskać takie ciasto jak robi moja mama a ona nie dodaje bakalii do murzynka.
Murzynek ten wychodzi cudownie puszysty i nie jest suchy, polecam :)


poniedziałek, 10 maja 2010

Ryż z pieczarkami

Dla męża zrobiłam ryż z krewetkami ale ja i córka ich nie lubimy... ale uwielbiamy pieczarki za którymi z kolei mój mąż nie przepada, więc była idealna okazja by zrobić coś tylko pod nasze kubki smakowe :)

Ryż z krewetkami i warzywami

Miałam braki ryżu w naszym ostatnim menu a chciałam zrobić coś wyjątkowego mężowi, na troszkę chińską nutę... Mój mąż uwielbia krewetki więc gdy zobaczyłam ten przepis wiedziałam że muszę go wypróbować.
Mężowi smakowało, choć uznał że dwie marchewki to jednak było za dużo. Ja nie próbowałam, nie lubię krewetek...


niedziela, 9 maja 2010

09 maja - Dzień Matki w Holandii

W Polsce jak wszyscy wiemy Dzień Matki jest 26 maja, w Niemczech 11 maja a w tym roku* w Holandii 9 maja, czyli dzisiaj :)
Moja kochana córeczka razem z całą swoją klasą przygotowała przed feriami (od 30 kwietnia do 9 maja) cudownie piękne pudełko na drobiazgi dla mamusi :) Plus piękna kolorowanka, uwielbiam jak używa dużo kolorów :) Do tego piękny list, napisany po holendersku ale z końcówką "Od Twoja Julcia", nie całkiem poprawnie ale czy to nie tym bardziej rozkoszne? Przecież ona w szkole nie uczy się naszego języka, troszkę w domu czyta po polsku (i po niemiecku) ale do tej pory nie pisze w naszym języku, więc ona pisze wszystko fonetycznie :) Aczkolwiek ma dopiero7 lat i od niedawna uczy się tutejszego języka dlatego nie chcę jej mieszać w głowie, poczekam aż będzie choć rok starsza :)
 Na zdjęciu moja nowa szkatułka na biżuterię.
*z tego co doczytałam to w Holandii to święto jest ruchome i wypada zawsze w drugą niedzielę maja.

środa, 5 maja 2010

30 Kwietnia - Dzień Królowej

Troszkę spóźniony ten wpis ale najpierw muszę przeżyć coś sama żeby móc o tym pisać, a w końcu to było moje pierwsze takie święto. Uroczystości w moim mieście jakiś nie było, u nas wykorzystywali ten czas na sprzedaż zaległości domowych.W tym dniu każdy może sprzedawać wszystko bez płacenia podatków. Nie wiem oczywiście jak to jest z tymi co mają działalność handlową. Ale czy to ważne? Dla mnie najważniejsze było to że można było połazić wśród staroci, pogrzebać i pooglądać co też Ci ludzie mieli na strychu.
W Niemczech gdzie mieszkałam były takie targi co miesiąc od marca (jeśli pogoda pozwala, jeśli nie to od kwietnia) do września.Uwielbiałam te starocie, strasznie mi tego brakowało.
Zrobiłam parę zdjęć gdy to się zaczęło, ale chwilkę potem było tyle ludzi że tylko tłum mam na zdjęciach... Pokażę tylko jak to wyglądało...

niedziela, 2 maja 2010

Szpinak z pomidorkami

Mamy świeży szpinak w kazdym sklepie, w ilościach takich że całe miasto na raz by się chyba najadło ;)
Do tej pory lubiłam tylko rozdrobiony, mrożony szpinak podany w taki sposób jak robi moja mama. Lecz postanowiłam wypróbować przepis z ulotki w sklepie. Świeży szpinak... Do tej pory robiłam taki szpinak tylko dla mojego męża, ale bez pomidorów. Do tej pory nie zastnawiałam się czy usuwać końcówki, w dużo przepisach piszą żeby usuwać ale mój mąż stwierdził że mam tego nie robić, on je lubi... Także zostawiłam... Ale tym razem chciałam spróbować świeżego szpinaku... więc usuwać czy nie?
Stojąc nad umywalką pełną szpinaku (robiłam z podwójnej porcji więc z 600g), zaczęłam usuwać... ale to jest taka praca ze szybko mi się odechciało... Zniechęcona tylko posprawdzałam czy nie ma jakiś zgniłych i to była cała moja praca...
Po zrobieniu z duszą na ramieniu patrzyłam na te ogonki i zastawiałam się... poczuję je czy nie? Przepis okazał się przepyszny, córka nie zjadła bo ona dalej woli mrożony :) Ogonków nie czuć, więc kobietki kochane przestańcie się męczyć ;)


poniedziałek, 26 kwietnia 2010

Kuskus fakira

Nie mam pojęcia czemu się tak nazywa :) Przepis i nazwa pochodzi z gazetki wydawanej co miesiąc w markecie spożywczym Albert Heijn tu w Holandii.
Lubię kuskus na tyle że pomimo mojej niechęci do warzyw strączkowych postanowiłam sprawdzić ten przepis. Nie zawiodłam się, wyszło bardzo smaczne i to tak że nawet moja siedmiolatka która cierpi na ogólną niechęć do warzyw i owoców zjadła bez marudzenia (no dobrze, przyznaję... na początku marudziła ale jak spróbowała to przestała).


niedziela, 25 kwietnia 2010

Ech... szkoda słów... Czyli skutki szczepienia.

Po ostatnim szczepienie wieczorem ręce mojej córeczki były w plamy, ale pomyślałam że poczekam, może się to do jutra (czyli do środy) poprawi. W środę wystąpiła gorączka i plamki zlały się w jedna plamę.



Magiczne naleśniki

Jako iż mieszkam w Holandii to moja córka ma oczywiście holenderskie koleżanki i kolegów którzy często po szkole przychodzą do nas. oczywiście moja córka też chodzi do nich. Zwyczajem jest tutaj że dzieci w szkole się umawiają kto do kogo pójdzie i po szkole pytają rodziców czy mogą. Wtedy rodzic do którego idą dzieci zabiera je ze sobą do domu i dzieci mają godzinę, dwie na zabawę. Co ciekawsze te dzieci zazwyczaj dostają do poczęstowania tylko chlebek z cukrową posypką (przysmak Holendrów), co mi się nie bardzo podoba gdyż dzieci w szkole przez tyle godzin jedzą tylko owoc lub batonika na pierwszej, 15 minutowej pauzie oraz kanapkę na drugiej, godzinnej pauzie, na trzeciej 15 minutowej pauzie tylko piją napoje. Oczywiście wszystko trzeba dać dziecku z domu. Oczywiście są szczęśliwe dzieci które mieszkają blisko szkoły i których rodzice nie pracują, wtedy idą na godzinną pauzę do domu na obiad i wracają potem na zajęcia. Niestety, moja córka do takich nie należy, w jedną stronę mamy 20 minut szybkiego marszu więc mała zostaje w szkole gdzie ma zapewnioną opiekę (odpłatną). Dlatego jestem mało szczęśliwa jak je obiad dopiero o 18...
Dlatego jak przychodzą jej znajomi do nas to zawsze staram się mieć więcej przygotowanego obiadu a jak mam dzień na niegotowanie to robię po prostu naleśniki. Naleśniki to zresztą najlepszy pomysł bo obojętnie skąd gość nasz pochodzi to jeszcze się nie zdarzyło żeby odmówili takiego obiadu.
Staram się urozmaicać naleśniki, bo co to za przyjemność przyjść do koleżanki i myśleć: dzisiaj znowu jej mama będzie robić naleśniki ;) Nie, tak być nie może! Dlatego jak już robię po raz kolejny dla tego samego dziecka to danie to staram się podać je w jakiś nowy, zaskakujący sposób :)
Ciekawostka może być to jak dzieci mówią z czym jedzą pannenkoeken (czyli po polsku naleśniki) w domu. Słyszałam już o dodatkach: z mięsem mielonym, z sosem pieczeniowym, sosem sate (takie coś ala czekoladowy z orzechami, tutaj jedzą ten sos z kurczakiem), z makaronem, z sosem klonowym i cukrem pudrem. Z dżemem czy nutellą jedzą chyba tylko u nas ;)A teraz wracając do moich magicznych naleśników ;) Kiedyś przeglądając różne strony www widziałam naleśniki z zygzakiem, niestety nie zapisałam sobie adresu tej strony, a pomysł wypróbowałam przy najbliższej okazji i wyglądało to tak:

środa, 21 kwietnia 2010

Szczepienie dzieci w Holandii.

Jak wygląda szczepienie dzieci w Polsce wiemy: idziemy do lekarza dziecięcego gdzie dostajemy informacje kiedy jakie szczepienie powinno się odbyć. Szczepienia są obowiązkowe i nie przypilnowanie tego obowiązku teoretycznie jest karane (aczkolwiek nie wiem jak). W Niemczech jest podobnie, przepisano mi z polskiej książeczki szczepień córki te szczepienia które już miała i dostałam termin kiedy i jakie będzie następne. Gdy wyjeżdżaliśmy z Niemiec córka miała bez jednego miesiąca 7 lat i następne szczepienie miała mieć dopiero w wieku 9 lat.

wtorek, 20 kwietnia 2010

Pierwsza Komunia Święta w Holandii

Chcę by nasza córka za rok przyjęła sakrament I Komunii Świętej. Nie jesteśmy jacyś super wierzący, ale uważam że wiara pozwoliła mi w życiu parę błędów uniknąć i najważniejsze co dla mnie się liczy: dobrze wiedzieć że ktoś nad nami czuwa.
Z tego powodu pogoniłam w ostatnią niedzielę rodzinę rano z łóżka by być na tej uroczystości, w końcu za rok już będę mamą komunijnego dziecka i muszę wiedzieć jak to tutaj wygląda :) Zdziwienie moje było ogromne... Ale po kolei.

Przed wejściem do kościoła dzieci były ustawione parami i w zasadzie nie wyglądały na dzieci komunijne... Były ubrane w zasadzie jak na normalną mszę niedzielną, w sumie jak na tutejsze warunki to może bardziej starannie. Była tylko jedna dziewczynka w stroju podobnym do naszego komunijnego (długa sukienka i bolerko) ale był to bardziej strój karnawałowy księżniczki... w dodatku różowy. Dwie siostry były ubrane na biało, ale zupełnie normalne, jedna dziewczynka azjatyckiego pochodzenia była ubrana w sukienkę i getry typowo azjatyckie no i chłopcy ubrani w kamizelki (dwóch) i elegantsze ubrania. Żadnych sukienek komunijnych, żadnych garniturów, żadnych alb.
Dzieci weszły do kościoła ze świeczkami które ustawiły w specjalnie przygotowanym miejscu. Wszystkie usiadły na podwyższeniu przed ołtarzem (coś jak miejsca dla ministrantów), nie w ławkach. Ławki za to były opisane która rodzina gdzie siada a goście siadali w pozostałych.
Msza była w zasadzie normalna, poza tym ze trwała dwie godziny. Była żartobliwa i ksiądz wciągał dzieci do uczestnictwa.
Jako iż w tym dniu był pogrzeb polskiej pary prezydenckiej, ksiądz nie zapomniał o tym wspomnieć... Troszkę było mi dziwnie bo to dwie sprzeczne uroczystości...
Co jeszcze.... Opłatek... Pierwszy opłatek komunijne dzieci dostały z Hostii która w czasie mszy zamienia się w ciało Jezusa, ksiądz połamał na tyle części ile było dzieci i to właśnie była ich pierwsza komunia święta :)
Warto przy tym wspomnieć że tu w Holandii, ale również w Niemczech opłatek dostaje się do ręki, nie na język jak w Polsce, osobiście bardzo mi się ten zwyczaj podoba.

Przed końcem mszy dzieci wyszły z kościoła i wchodziły gdy lektor czytał jakie dary i dlaczego te dzieci składają. (Postaram się jutro uzupełnić wpis co to za dary były, gdyż mam na dole w kuchnii książeczkę z mszy.)
Potem przed wyjściem z kościoła dzieci otrzymały białe i żółte balony które były dekoracją ołtarza i po okrzykach "hip hip, hurra!" na zewnątrz kościoła, wypuściły je do nieba. Pięknie to wyglądało i żałowałam że nie wzięłam aparatu.

W ogóle cała msza była świetnie zorganizowana, były zrobione i odbite na ksero książeczki gdzie msza była opisana krok po kroku, z tym co się modliło, śpiewało, co które dziecko mówiło i mimo tego iż nie rozumiemy języka mogliśmy choć częściowo brać udział w mszy świętej dzięki tej pomocy.

Podsumowują: wolałabym żeby jednak to wydarzenie było bardziej eleganckie jak u nas, w Polsce, ale z drugiej strony te dzieci są bardziej nastawione na aspekt duchowy, prezenty są symboliczne, tak żeby nie przysłaniać tego co w tym wszystkim jest najważniejsze.

niedziela, 21 marca 2010

Wielkanocne muffinki

Jako iż zbliża się Wielkanoc a razem z nią świąteczne śniadanie w szkole, domyślam się że rodzice znowu będą mieli jakies potrawy do przygotowania, ja wymyśliłam sobie muffinki odpowiednie do tego święta, inspirację czerpię z babeczek wielkanocnych Dorotus, lecz po wypróbowaniu wczoraj jej przepisu stwierdziłam że to jednak typowe babeczki, są za sypkie do szkoły więc zastawiałam się nad muffinami... I znalazłam na forum cincin, plus bita śmietana, daje piękne efekty:)  Lecz tego nie doniosę do szkoły, jeszcze poszukuję przepisu na jakiś nie bardzo tłusty krem który wytrzyma bez lodówki ze dwie godziny...
Na razie wklejam efekt dzisiejszej pracy.Te muffiny to tak jakby małe murzynki, pyszne! Myślę że świetnie też by smakowały w takim połączeniu jak to ciasto czyli z powidłami śliwkowymi i polewą czekoladową.

Muffiny:
1 i 1/3 szklanki mąki
1 niepełna szklanka cukru
4 i 1/2 łyżki kakao
1 i 1/4 łyżeczki sody oczyszczonej
2 łyżeczki proszku do pieczenia
3/4 szklanki jogurtu naturalnego
3/4 szklanki chudego mleka
1 łyżeczka olejku waniliowego
Załączyć piekarnik do 200 stopni, w czasie gdy będzie się nagrzewać robimy ciasto.
Wymieszać suche składniki: mąkę, cukier, kakao, proszek do pieczenia i sodę.  W drugiej miseczce wymieszać mokre składniki: mleko, jogurt i olejek waniliowy. Mokre składniki dodać do suchych, wymieszać łyżką i wylewać do formy muffinkowej do połowy wysokości. Wyszło mi tego 24 sztuki. Piec 20 minut.

Bita śmietana:

500 ml śmietany kremówki
5 łyżek cukru pudru
Śmietanę ubić aż do uzyskania gęstej masy, dodać cukier puder, wymieszać razem. Nakładać do szprycy i wycisnąć na około muffinek, środek pozostawiając pusty na dekorację.

Dekoracja:
Cukrowe jajeczka.


Smacznego :)

środa, 17 marca 2010

Ziemniaki pieczone z boczkiem

Na podstawie filmiku pana Grzegorza z serwisu mniammniam.pl (filmik znajduje się na youtube.com ) zrobiłam dzisiaj na obiad te pyszne ziemniaki. Podałam z mieszanką sałat z sosem czosnkowym z torebki.
Spodziewałam się że te ziemniaki aż będą pływać w tłuszczu, ale na szczęście tak nie było. Może dlatego iż wybrałam stosunkowo chudy boczek, który tłuszczu miał troszkę na dole a może tak ma być. Ziemniaczki wyszły mięciutkie i bardzo smaczne.
Ilość zależy od ilości osób, u mnie na trzy osoby (w tym dziecko) było to:
5 ziemniaków
około 200 g boczku (nie ważyłam, ale dał się pokroić na 15 plasterków)
sól i pieprz - pan Grzegorz dodał jeszcze kminek, ja z racji tego iż nie lubimy pominęłam.

Ziemniaki obrać, nie przekrajać, zostawić w całości, umyć. Zrobić po około 2-3 grubsze nacięcia w każdym ziemniaku, w miejsca nacięć powkładać boczek. Posolić i popieprzyć według uznania.
Każdy ziemniak osobno zawinąć w folię aluminiową (nie wiem czy ma znaczenia strona, ja na to nie zwracam uwagę, u mnie było błyszczącą warstwą na zewnątrz) , ułożyć na blaszce i włożyć do piekarnika. Piec 1- 1,5 zależnie od ziemniaków, ja dzisiaj musiałam piec 1,5 godziny  w temperaturze 225 stopni.
Smacznego :)

poniedziałek, 15 marca 2010

Urodziny męża i tort Sachera

Mąż miał wczoraj urodziny i z tej okazji zrobiłam tort Sachera gdyż mąż lubi ciasta czekoladowe a ja byłam ciekawa jak smakuje taki tort.
Przyznam szczerze że miałam nadzieję że będzie mięciutki i puszysty i równocześnie mocno czekoladowy, chyba pomyliło mi się z brownies ;) W smaku był okej, ale już więcej nie zrobię, ja zdecydowanie lubię miękkie ciasta...
Dlatego nie cytuję przepisu a jedynie odsyłam do źródła: Tort Sachera na mojewypieki.blox.pl

Za to musiałam jeszcze upiec ciasto do męża pracy, mąż chciał bounty, ja uznałam że lepsze będzie o wdzięcznej nazwie "pani Walewska" i tym sposobem upiekłam oba :) Przepisy również z w/w blogu i zamieszczę je w postach poniżej.

Pani Walewska

Ciasto o ciekawej nazwie... ciekawe czemu takiej a nie innej... znane również jako pychotka", aczkolwiek tak to ja mogę nazwać co drugie ciasto czy danie ;)
Może dlatego iż nazwisko to kojarzy się z pewną hrabiną? A ciasto to to takie wyższe sfery? ;) W każdym razie mimo długiego czasu robienia (pieczemy dwa razy po 40 minut) warto je zrobić na szczególne okazje i gdy będziemy mieć gości :)
Przepis zaczerpnęłam z  Moje wypieki.blox.pl
(w nawiasach moje uwagi)

Składniki na kruche ciasto:
  • 500 g mąki pszennej
  • 1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
  • pół szklanki cukru pudru
  • 200 g masła lub margaryny
  • 6 żółtek
Wszystkie składniki wyrobić. Powstałe ciasto zagnieść w kulę i podzielić na pół.

Składniki na bezę:
  • 6 białek
  • 1,5 szklanki drobnego cukru lub cukru pudru
  • 1 łyżka mąki ziemniaczanej
Białka ubić na sztywną pianę. Następnie dodawać stopniowo i małymi partiami cukier. Na koniec dodać mąkę ziemniaczaną, delikatnie wymieszać.
Ponadto:
  • 1 słoiczek dżemu z czarnej porzeczki (450 g)
  • 120 g płatków migdałowych (jeśli ktoś nie ma można pominąć)
Formę o wymiarach 25 x 33 cm wyłożyć papierem do pieczenia. Jedną część ciasta wyłożyć na spód, rozwałkować i wyrównać. Na nim posmarować połowę dżemu z czarnej porzeczki. Następnie wyłożyć połowę masy bezowej. Na masę bezową wysypać połowę płatków migdałowych. Piec w temperaturze 175ºC przez około 40 minut. Identycznie postąpić z drugą częścią ciasta. Można obydwa placki piec razem w piekarniku (w termoobiegu) lub jeden po drugim (jeśli nie mamy dwóch takich samych form); wtedy najlepiej drugą drugą bezę przygotować bezpośrednio przed pieczeniem. Placki ostudzić.

Masa kremowa:
  • 2 szklanki mleka (500 ml)
  • 3 łyżki mąki pszennej
  • 2 łyżki mąki ziemniaczanej
  • 2 żółtka
  • 3 łyżki cukru
  • 200 g masła
  • kilka kropel aromatu migdałowego (użyłam, ale mi nie smakuje jednak z aromatem, zanim dodałam uważam że masa była lepsza więc proponuję pominąć).
Jedną szklankę mleka zagotować z cukrami. Drugą zmiksować z żółtkami i mąką (jak na budyń), dodać do gotującego się mleka, zagotować. Ostudzić, przykrywając folią spożywczą.
Miękkie masło utrzeć na puch (można mikserem), stopniowo dodawać ostudzony budyń, cały czas ucierając (miksując). Dodać aromat migdałowy i zmiksować.
Gotowe, ostudzone placki przełożyć masą kremową. Schłodzić przez minimum 3 godziny w lodówce.

Kakaowy biszkopt z kokosem i czekoladową polewą

.. czyli jak niektórzy nazywają to ciasto: Bounty. Jestem miłośniczką biszkoptów, mój mąż nie za bardzo za nimi przepada, ale lubi kokos. Lubi też czekoladę, a ja i owszem...byle białą... ale w końcu to nie na moje urodziny miało być więc stanęło na polewie z normalnej czekolady, niestety. Po wystudzeniu nie była piękna błyszcząca, raczej matowa więc zakamuflowałam to posypką z białej tartej czekolady :) Teraz to był i wilk syty i owca cała ;)
Polecam wszystkim miłośnikom kokosu, tutaj smakuje nieziemsko ;)
Przepis ze strony Moje wypieki.blox.pl podaję w oryginale bo nic nie zmieniałam.

Składniki na biszkopt:
  • 5 jajek
  • 1 niepełna szklanka mąki pszennej
  • pół szklanki cukru
  • 2 łyżki kakao
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
Masa kokosowa:
  • 1/2 litra mleka
  • 1/2 szklanki cukru
  • 20 dag masła
  • 25 dag wiórek kokosowych
  • cukier waniliowy - 16 g
Polewa:


  • czekolada mleczna 100 g


  • czekolada gorzka 100 g


  • 12,5 dag margaryny
Białka ubić na sztywno, dodać cukier, żółtka i nadal ubijać. Na koniec dodać mąkę, proszek do pieczenia i kakao. Delikatnie wymieszać. Wylać do wysmarowanej tłuszczem i wyłożonej papierem prostokątnej blachy o wymiarach 20 na 35 cm i piec w temperaturze 170 - 180 stopni przez około 30 minut. Ostudzony biszkopt można nasączyć wodą z aromatem waniliowym.
Mleko zagotować z cukrem i cukrem waniliowym. Następnie wsypać kokos i gotować do zgęstnienia masy (około 20 minut). Do gorącej masy należy dodać masło, i od czasu do czasu mieszać łyżką masę, aby masło się rozpuściło. Masę kokosową ostudzić i wyłożyć na biszkopt.
Czekoladę połamać, dodać margarynę i całość podgrzewać na parze, aż składniki się połączą. Gotową polewą polać ciasto.
Ciasto należy schładzać w lodówce, by do końca zgęstniało i umożliwiło krojenie.

wtorek, 9 marca 2010

Łosoś z grilla w kremowym sosie podany z makaronem

Na stronie spryciarze.pl znalazłam kiedyś świetny przepis na łososia. Kucharz w tym filmiku proponuje niekonwencjonalny sposób grillowania... ja się nie odważyłam na ten sposób i przepis wypróbowałam dopiero jak kupiłam patelnię grillową. Nigdy bym nie pomyślała że to tak dobry zakup :)  Łosoś upiekł się (czy to dobre wyrażenie?) w trzy minuty :)
Polecam.


Składniki:
* Łosoś - 1 kg
* Kapusta pekińska (połówka)
* Makaron świderki
* Szklanka mleka
* 2 marchewki
* 2 cebule
* 2 serki topione
* Zielona pietruszka
* Czosnek
* Sól, pieprz

niedziela, 7 marca 2010

Szarlotka z dodatkiem marcepanu

Dorotus76 upiekła ostatnio piekną szarlotkę. Wygladała cudownie, jako iż zrobiłam to mogę napisać że pachniała nieziemsko. Tylko że jest strasznie ciężka.., kawałek ciasta to już za dużo... nie wiem co zrobię z połową ciasta... Jest to jedyne ciasto z jabłkami które lepiej mi smakuje na zimno niż na ciepło.
Nie wklejam przepisu gdyż nie mogę polecić, chętnych odsyłam do źródła: Szarlotka w marcepanowym cieście.
Moje zdjęcia:
 

 

Curry z grillowanej soji i warzyw

Wczoraj natrafiłam na grillowaną soję... nigdy nie jadłam tego wynalazku, ale wczoraj w sklepie była degustacja... i zdziwiłam się jakie to jest dobre :) Kupiłam z zamiarem wypróbowania. W domu jednak naszły mnie wątpliwości jak to zrobić by było jadalne dla rodziny... Ale od czego mamy internet? Weszłam na stronę producenta i ta,ta! mam! ;) Link do oryginalnego przepisu (po holendersku) http://tivall.nl/recept.asp?id=160
A u mnie po naszemu :)

350 g grillowanej soji (kupiłam tą http://tivall.nl/product.asp?id=31)
1 puszka pokrojonego ananasa (opakowanie 227 g)
2 cebulki dymki
2 łyżki mleka kokosowego
1 łyżka pasty curry łagodnej
2 łyżki oleju
400 g mieszkanki warzyw, tzw.Holenderskiej (brokuł, kalafior, marchewka, seler naciowy)
2 łyżeczki posiekanej kolendry
Ryż Basamati

Ugotować ryż na sypko.
Pokroić cebulkę, odsączyć ananas. W szklance wymieszać mleczko kokosowe i pastę curry.
Na patelni (jak ktoś ma woka to jeszcze lepiej) rozgrzać olej, wrzucić warzywa i 3 minuty podsmażyć. Dorzucić kawałki grillowanej soji, podsmażyć jeszcze 2 minuty. Dodać naszą mieszankę mleczka z curry, wymieszać.
Podawać z ryżem.
Smacznego.

poniedziałek, 1 marca 2010

Kawałek Haarlem'u

Wybrałam się z córką do polskiego sklepu w Haarlemie. Jako iż skarb mój siedmioletni, nieprzyzwyczajony jest do dłuższych spacerów, widoki też jej nie mobilizują do zwiedzania to niedużo zobaczyliśmy, ale co ciekawsze budowle sfotografowałam, może jeszcze komuś się spodobają :)
Jako iż nauka fotografowania idzie mi ciężko to chętnie usłyszę wskazówki co do wykonywania lepszych zdjęć.

A wracając do tematu... co ja mogę powiedzieć od siebie o tym mieście? Mają brzydki dworzec autobusowy, stary i zaniedbany. Dworzec kolejowy jest stary, ale ma w sobie jakiś urok.

Przy dworcu kilka dużych rowerowych parkingów, tu zdjęcie jednego koło dworca autobusowego:

niedziela, 28 lutego 2010

Rolada biszkoptowa z bitą śmietaną

Miałam ochotę na ciasto... nie powinnam, ale miałam ;) Przegląd szafek i lodówki podpowiedział mi że idealnym rozwiązaniem będzie biszkoptowa rolada, gdyż nie potrzeba tutaj dużo jajek, mąki i cukru.
Przepis na roladę zaczerpnęłam z przepisu Pani Tereski:

4 jajka
4 łyżki gorącej wody
1/2 szklanki cukru
1 Cukier wanilinowy 16 g Dr. Oetkera
75 g (3 czubate łyżki) mąki tortowej
50 g (2,5 łyżki) mąki ziemniaczanej
1/2 płaskiej łyżeczki Proszku do pieczenia Dr. Oetkera

Przygotować blachę z wyposażenia piekarnika (wysmarować ją tłuszczem i wyłożyć papierem do pieczenia). Jajka z wodą ubijać przez 1 minutę na puszystą masę, dodać cukier wymieszany z cukrem wanilinowym, ubijać jeszcze przez 2 minuty. Obie mąki zmieszane z proszkiem do pieczenia przesiać do ciasta i delikatnie wymieszać. Ciasto natychmiast wylać na blachę, delikatnie wyrównać łyżką i wstawić do nagrzanego piekarnika. Piec około 10 - 12 min. Piekarnik elektryczny: temp. 200° C (powinien być podgrzany) Piekarnik gazowy: temp. 200° C (nie powinien być podgrzany) Czystą ściereczką rozłożyć na blacie i posypać cukrem. Biszkopt zaraz po upieczeniu wyłożyć na ściereczkę, zdejmując papier ze spodu ciasta. Biszkopt zwinąć razem ze ściereczką w roladę, odstawić do ostygnięcia.
Roladę w środku i na zewnątrz posmarowałam Śnieżką, czyli bitą śmietaną w proszku którą trzeba zmiksować z 200 ml mleka. Zdecydowałam się na takie rozwiązanie zamiast klasycznej kremówki z prostego powodu... jest tu o połowę mniej kalorii.
Miałam ochotę dodać do środka kiwi, którego mam w domu akurat bardzo dużo, ale córka nie lubi dlatego jest obok na talerzyku zamiast w roladzie.

Panga z piekarnika

Dzisiaj na obiad miałam ochotę na coś sprawdzonego i z rybą, na noc zostawiłam do rozmrożenia pangę.
Wybór mój padł na pangę zapiekaną z pieczarkami i żółtym serem, do tego ziemniaczki uparowane (czyli ugotowane na parze) i surówkę colesław (przepisu nie podam, bo nie zapisałam sobie strony z której odpisałam składniki).

Przepis jest z forum Cincin gdzie podała go BeataSz, ja tutaj wpisuję z moimi zmianami.

2 filety pangi
250g pieczarek
2 cebule
2 łyżki margaryny lub masła
0,5 szklanki gęstej śmietany (ja dałam taką dietetyczną)
3 łyżki startego żółtego sera
3 łyżki bułki tartej
1 łyżeczka słodkiej papryki
sól, pieprz - do smaku

Pieczarki i cebulę pokroić, przesmażyć na patelni, ułożyć na dnie naczynia żaroodpornego, na wierzchu ułożyć rybę (uprzednio rozmrożoną i osuszoną w ręczniku papierowym). Piec w 200 stopniach, 20 minut.
W tym czasie margarynę rozetrzeć ze śmietaną, solą, pieprzem i serem.
Wyciągnąć na chwilę naczynie z rybą z piekarnika, zalać, posypać bułką tartą i papryką. Zapiec.
A oto wynik:

czwartek, 25 lutego 2010

Cukrzyk w Holandii

W czerwcu 2009 roku, gdy mieszkaliśmy jeszcze w Niemczech poszłam do lekarza z bólami nóg. Miałam nadzieję że dostanę oprócz słów "musi pani schudnąć", jakiś krem... Lekarz stwierdził że musi mi zrobić badania na cukier... Cukier? No co on, zwariował? Tym bardziej że wcześniej był u niego mój mąż i też miał zrobione te badania i pomimo dobrego wyniku cukru w organizmie lekarz starał mu narzucić lekarstwa przeciw cukrzycowe na podstawie tego iż mój mąż miał wtedy kłopoty z węchem, smakiem i bardzo suchą i podrażnioną skórę...
Więc gdy ja to usłyszałam, nie przejęłam się tym. Rano na czczo pojechałam na badanie (wykonywane w gabinecie lekarskim, tylko mocz na badanie wysyłali do laboratorium), po trzech dniach poszłam na ponowną wizytę i słyszę "cukrzyca". Ale ja? Ale dlaczego? Nie, na pewno lekarz się myli... ja wtedy piłam ogromne ilości coca-coli "więc to na pewno stąd te wyniki" - myślałam sobie...
Ponowne badanie, starałam się nic nie pić słodkiego,skusiła mnie czekolada... znowu to samo... A tu jeszcze okazało się że mąż dostał pracę w Holandii, więc odnowienie mieszkania (pomalowanie na biało), spakowanie się, przewóz, itd. i wszystko na mojej głowie gdyż mąż miał raptem dwa tygodnie między starą pracą a obecną gdzie jeszcze w międzyczasie jeździł załatwiał sprawy do nowej pracy, razem szukaliśmy mieszkania i szkoły dla córki... A tak na prawdę to wszystko były wymówki by odsunąć od siebie tę myśl... tyle że odstawiłam colę... w końcu tyle mi już napsuła
że choć to zrobiłam dla siebie.

Nowe życie w Holandii oznaczało oczekiwania na załatwienie nowego ubezpieczenia, potem oczekiwanie na karty zdrowia, poszukiwanie lekarza i w końcu w listopadzie mieliśmy pierwszą, rodzinną, zapoznawczą wizytę.Od razu powiedzieliśmy co i jak,mąż dostał zalecenie zgłoszenia się jak zrzuci wagę a ja skierowanie na badania do laboratorium. Badanie które niestety potwierdziło to, co tak bardzo nie chciałam usłyszeć... cukrzyca...
Jestem cukrzykiem typu 2, czyli z cukrzycą nabytą, na tabletkach (o tyle szczęście) - wyznanie to brzmi dla mnie jak powitanie anonimowych alkoholików na spotkaniach... ale oni mają tyle lepiej że mają takie spotkania, że mają wsparcie ludzi wiedzących przez co przechodzą... Ja mam tylko lekarzy którzy dziwnie do tego podchodzą...
Mój lekarz rodzinny do tej pory dawał mi co miesiąc skierowanie do laboratorium na badanie cukru na czczo i hemoglobiny (HbA1c), dzisiaj dowiedziałam się że moje wyniki są coraz lepsze więc następne skierowanie mam dopiero na maju.
W Polsce i w Niemczech cukrzyk dostaje glukometr gdzie bada się po każdym posiłku,
tutaj lekarz stwierdza: "po co pani, żeby się pani stresowała?", szok... Tym bardziej że w książkach które dostałam od mamy pisze że glukometry to był krok milowy w leczeniu cukrzycy, że dzięki temu iż każdy chory może kontrolować co mu szkodzi a co nie, chorzy żyją dłużej i lepiej... ciekawe... Teraz pozostaje pytanie czy wobec tego medycyna w Holandii jest "do przodu" twierdząc że choremu to niepotrzebne? Może chodzi o oszczędność kas chorych? Choć z drugiej strony ubezpieczenie zdrowotne każdy w tym kraju musi sobie sam opłacać, z tego co netto dostaje na wypłatę, nie tak jak w Polsce i w Niemczech że tego nie odczuwamy bo idzie to z różnicy zarobku naszego zarobku między brutto (czyli zarobku z ubezpieczeniami, jakimiś innymi składkami i podatkiem) a tego co dostajemy na konto (netto). W dodatku są to wysokie składki których kwota jest uzależniona od rodzaju ubezpieczenia (podstawowe, najtańsze ubezpieczenie to wydatek najmniej 90 euro za osobę (dzieci są ubezpieczone za darmo) miesięcznie i obejmuje naprawdę tylko podstawową opiekę lekarską, nawet ubezpieczenie dentystyczne trzeba opłacać dodatkowo); więc to chyba sprawa każdego z nas czy stać nas czy nie na to? Pozostaje więc chyba jednak rewolucja w medycynie ;)Pożyjemy (albo i nie) - zobaczymy (albo i nie ;) ).

W każdym razie mam wyniki coraz lepsze to chyba jakoś daję sobie radę bez glukometru, choć z drugiej strony łatwiej było by mi było gdyby mnie wyniki straszyły po tym jak nagrzeszę i zjem to co zjeść nie powinnam ;)
Ktoś zapytałby czemu nie kupię sobie glukometru... otóż kupiłam... taki jak był w aptece, kosztował tylko 10 euro, ale już sensory (paski) do niego kosztują 65 euro za 50 sztuk... nie zapytałam w dniu zakupu, zachęcona tym że niska cena i ze w końcu będę mieć ten magiczny sprzęt. Cóż... nie pomyślałam że niską cenę glukometru zrekompensują sobie wysoką ceną innych rzeczy, a niby handlowiec z wykształcenia jestem, ech.
I tym optymistycznym akcentem zakończę dzisiejszy monolog, szczęśliwa jednak że jest lepiej niż gorzej ;)

niedziela, 21 lutego 2010

Sklepowe podziemie

Mąż dostał w pracy namiary na "super sklep z odzieżą" gdzie wejście jest zarezerwowane tylko dla pracowników wybranych firm branży IT. Koledzy mówili że są tam ubrania z poprzednich sezonów, sporo tańsze niż w sklepach.
We mnie, klasycznej kobiecie obudził się zew łowów, jak zawsze gdy słyszę że coś super można kupić taniej ;)
I niestety tym razem okazało się że mity o czymś ekstra za małe pieniądze pozostają dalej mitami.
Zaczniemy od tego w jaki sposób tam trafić, adresu ani konkretnych namiarów nie podam gdyż nie wiem czy w ogóle mogę. Mąż dostał maila gdzie była mapka jak tam trafić, z napisaną ulicą główną (na tej mapce), ale bez konkretnego adresu, ani nawet numeru telefonu. No ale nic, jedziemy pociągiem to poradzimy sobie. Trafiliśmy w końcu na tą ulicę z mapki i szukamy trzecią ulicę od ronda. Tylko czy te malutkie wjazdy między bloki się też liczą czy raczej nie? Okazało się że się liczą. Sklep (ciężko go w sumie tak nazwać), nie oznaczony z zewnątrz żadnym znakiem że to w ogóle tutaj, znaleźliśmy go tylko dlatego iż staliśmy koło klatki (tak, dobrze piszę, znajdował się w niskim bloku) gdzie wchodzili akurat ludzie, i nad piwnicą był znak sklepu. Tak, w piwnicy.
Sklep okazał się magazynem firmy G-star Raw, na wejściu klientów wita ochrona, sprawdza czy mamy prawo wejścia, każe torbę i torebki zapakować do szafki, podbija wejściówkę którą trzeba oddać przy kasie.
Na półkach leży narzucanych pełno spodni dżinsowych, raczej w takim modnym stylu: z dziurami, poobcieranymi, itp. No akurat nie w naszym stylu... w rozmiarówce też nie. No nic, planowaliśmy spodnie dla męża, ale on preferuje styl prosty, bez takich udziwnień. Przegląd swetrów okazał się już lepszy, wzięliśmy cztery dla męża do przymierzalni i pomimo tego że swetry były rozmiaru XXL a mój mąż jest z brzuszkiem ale jeszcze nie jest najgrubszy, idealny dla niego okazał się jeden sweter. Choć tyle. No i jeśli chodzi o sprawy zakupów dla męża, to się na tym skończyło bo bluzy były robione z takiego materiału że na polskim targu od chińczyka lepsze kupimy (może w praniu są trwalsze, nie wiem... nie zdecydowaliśmy się kupić).
Teraz mając za sobą małżeński obowiązek dbania o męża, poszłam na damskie ubrania z zamiarem kupienia sobie cokolwiek ładnego a już najbardziej kurtki. Ja również jestem z tych co jest mnie raczej więcej niż mniej, więc widząc że rozmiary damskie kończą się na XL cieszyłam się że cokolwiek większego jest. Podchodząc jednak do wieszaków z takim rozmiarem widziałam kobiety szczupłe które tam przeglądały odzież i już zwątpiłam... po przeglądzie zawartości wieszaków wiedziałam że ich XL daleko odbiega od mojego :(
Ubrań dla dzieci w ogóle nie mieli, więc i córka zawiedziona, ale co zrobić...
Wyszliśmy ze swetrem za 35 euro, który wg. oryginalnej metki przedtem kosztował 99,90 euroków.
Podsumowując: nie rozumiem tego chowania się po piwnicach, kart wstępu tylko dla wybrańców ;) skoro ubrania w takich samych przecenach można kupić co najmniej dwa razy w roku na koniec sezonu letniego i zimowego.
Prawdą jest że może jakbyśmy się ubierali w tym stylu lub być może jakbyśmy byli dużo szczuplejsi to być może nasza reakcja była by inna, w końcu Ci inni ludzie wyglądali tam jakby byli w gorączce zakupów... nie wiem... wiem jednak że tam już nie pojedziemy, wolę tradycyjne sklepy.
Koniec końców zostałam bez kurtki... a to oznacza poniedziałkowe polowanie po sklepach - to tak na poprawę nastroju ;)

sobota, 20 lutego 2010

Nowy wygląd bloga

Chyba każdy na początku swojej twórczości blogowej (zresztą nie tylko), zaczyna od nadania swojemu miejscu w internecie takiego wyglądu który będzie najbardziej pasował i do zawartości jak i do osoby która w tym miejscu się uzewnętrznia. Ja na początku skorzystałam z szablonu który blogger.com daje do wyboru, ale ogólnie ciemny brąz to mi tylko w meblach pasuje... A w końcu blog to nie mebel, prawda?
Znalazłam w końcu szablon który mi pasuje, po wielu próbach dostosowałam go w końcu do mojego gustu, pod zawartość ciężko tu coś dopasować bo chyba by to musiała być jakaś dziwna mieszanka kuchni holenderskiej, niemieckiej i polskiej ;)  No nic, jestem kobietą, lubię pastelowe kolory i kwiaty więc mam nadzieję że jeśli ktoś odwiedzi ten mój pamiętniczek to zaaprobuje mój wybór (a może poda jakieś sugestie?)

sobota, 13 lutego 2010

Najlepsze pączki na świecie

W czwartek szukałam pączków w sklepach... nie musiały być jakieś super, ale chciałam normalnych pączków... Po jednym dla każdego z rodzinki... I wiecie co? Nie dość że  w Holandii tego święta nie obchodzą to jeszcze pączków nie mają, jedyne jakie znalazłam to donaty, ale to zupełnie nie odpowiadało moim wyobrażeniem o pączkach...
A więc szybka decyzja: wycieczka do sklepu prowadzonego przez Turka po drożdże (świeże, suszone
są i w marketach ale świeżych tam nie uświadczysz, słyszałam że sprzedają też w piekarniach również... ale o krasnoludkach też kiedyś słyszałam i do dziś żadnego nie widziałam ;) ). Drożdże już były.
Szybka wycieczka rowerem do Aldi'ka po resztę składników których brakowało mi do pełni szczęścia, po drodze wizyta w monopolowym po piersiówkę wódki (i to tylko żeby mieć pół kieliszka). Powrót do domu, odczekanie dwóch godzin by składniki (głównie drożdże) nabrały temperatury pokojowej i zabrałam się do pracy. Jako iż czas już mnie troszkę gonił to nie wykrajałam pączki szklanką (ale polecam, zobaczcie u Dorotus jakie piękne jej wyszły), lecz robiłam rękami kulki, położyłam na deskę posypaną i poszłam po córkę do szkoły.
Córka ma szkołę oddaloną o jakieś 2km, nie mierzyłam to może więcej. W każdym razie idę do szkoły jakieś 20 minut, zazwyczaj jestem pod szkołą pierwsza i około 15 minut za wcześnie, powrót z córką to też ponad godzina (samo zebranie się ze szkoły zabiera jej pełno czasu), po drodze jeszcze huśtawka kusi tak że trzeba skorzystać i tak pączki miały dwie godziny koło kaloryfera na rośnięcie... Jeszcze nie jadłam tak dużych pączków :D Aczkolwiek... te pączki to były tak pyszne że nie ma co narzekać że to dużo pracy, że łatwiej kupić i co tak kto wymyśli...Jak zawsze jestem oczarowana przepisami mojej ulubionej blogerki że nagrzeszyłam tej mojej cukrzycy aż 4 razy! Powinnam napisać że już nigdy więcej, ale nie dam rady... to było niesamowite doświadczenie zjeść coś tak dobrego, polecam :)

Przepis podaję za Dorotką, z małą zmianą na połowę składników i bez cytryny, bo zapomniałam kupić więc zrobiłam bez niej (mąż stwirdził że dobrze ;) ). Zdjęcie moje nie jest najpiękniejsze, po piękne musicie się udać tutaj: http://mojewypieki.blox.pl/2006/12/Paczki.html

 

Składniki na około 14 - 15  sztuk:
  • 500 g mąki pszennej
  • 50 g drożdży świeżych
  • 65 g cukru
  • 250 ml mleka
  • 3 żółtka
  • 1 całe jajo
  • 3 łyżki oliwy
  • cukier waniliowy
  • Pół kieliszka wódki lub spirytusu
  • sól
  • tłuszcz do smażenia
  • konfitura z róży lub inna
  • cukier puder do posypania lub lukier (1 białko wymieszane z 130 g cukru pudru)
Zrobić rozczyn z drożdży roztartych z łyżką cukru, 100 g mąki i ćwierć szklanki mleka, wstawić do piekarnika (nienagrzanego, ale z załączonym światłem) pozostawić do wyrośnięcia. Pozostałą mąkę przesiać. Utrzeć jajo i żółtka z cukrem, dodać mąkę, wyrośnięty rozczyn, cukier waniliowy, resztę mleka, szczyptę soli i spirytus. Wyrabiać mikserem aż ciasto będzie gładkie i lśniące, a na powierzchni ukażą się pęcherzyki i będzie odstawać. Dodać oliwę, jeszcze chwilę wyrobić. Uformować kulę i zostawić w ciepłym miejscu na 10 - 15 minut, gdy zacznie rosnąć wyrobić.
Ciasto rozwałkować na grubość około 1 cm, mocno podsypując mąką, by się nie kleiło. Szklanką wykrawać pączki, odłożyć na stolnicę do wyrośnięcia. Nakryć serwetką i pozostawić do wyrośnięcia w ciepłym miejscu. Nadziewać pączki dopiero po usmażeniu, by konfitura nie wyciekała podczas smażenia (szprycą do dekoracji tortów, z długą końcówką).
Smażyć w głębokim tłuszczu po obu stronach na złoty kolor, wyjąć, osączyć na bibule, posypać cukrem pudrem lub polać lukrem.

niedziela, 7 lutego 2010

Gołąbki

Gołąbki nie sa trudną potrawą, ale opisze jak zrobić, bo może akurat ktoś jeszcze nie robił i nie wie jak się do tego zabrać. Pamiętam moje początki... Nie... lepiej tego tu nie opisywać ;)
Potrzebujemy (u mnie obiad jest na trzy osoby)

1 x średnią główkę kapusty białej, jeśli ktoś lubi kapustę włoską to można nią zastąpić białą kapustę
400 g mięsa mielonego (jakie lubimy, ja używam mieszanego)
1 torebka ryżu to będzie około 125 g
1 średniej wielkości cebula
Ząbek czosnku
Pieprz
Sól
Ewentualnie bulion

Gotujemy ryż. Po ugotowaniu wsypujemy do dużej miski i odkładamy w chłodne miejsce do wystygnięcia.

Kapustę obieramy z pierwszych, wierzchnich liści, wykrawamy głąba i wkładamy do dużego garna i gotujemy, przewracamy w trakcie gotowania.

Gdy po zagotowaniu liście będą miękkie przy pomocy widelca ściągamy dwie, trzy partie górnych liści. Znowu troszkę podgotowujemy i znowu ściągamy miękkie liście.

Z liści tych odcinamy nerw (te grube na zewnętrznej części liścia).

Jeśli zdecydowałeś się na kapustę włoską to liście ściągamy z nieugotowanej kapusty, wkładamy do wrzątku i gotujemy około 5 minut.

Mięso mielone mieszamy z ryżem, dodajemy drobno pokrojoną cebulę i czosnek, doprawiamy solą i pieprzem, porządnie mieszamy.

Tak przygotowany farsz nakładamy do liści kapusty i zwijamy, czyli boczne liście do środka i zawijamy ala roladka.

Na spód dużego garnka wykładamy jedną warstwę liści, które nam zostały, na to ciasno układamy gołąbki.

Na samą górę również układamy część pozostałych liści.

Gdy garnek będzie maksymalnie zapełniony do 3/4 wysokości, wlewamy wodę została z gotowania kapusty lub bulion. Tak mniej więcej do wysokości gołąbków, ale nie tak żeby je przykrywało.

Gotujemy około półtora godziny, pilnując by nie wyparowała nam całkiem woda lub bulion, w miarę potrzeby uzupełniamy.

Podajemy z sosem pomidorowym.

sobota, 6 lutego 2010

Blogi.

I jak co roku jest wybierany blok roku. Jak dla mnie jest to świetna okazja by odkryć nowe,świetne blogi oraz by oddać swój głos na mój ulubiony. Jak już pisałam uwielbiam Moje wypieki i też na ten blog głosowałam i zachęcam wszystkich do tego samego :)
Strona głosowania jest tutaj: http://www.wiadomosci24.pl/zgloszone_blogi/1,3,tr.html podaję od pierwszej strony tak żeby i ktoś z czytelników tego bloga miał szansę zobaczyć jak ludzie świetnie potrafią opisywać swoje pasje, aż do pozazdroszczenia :) Mój ulubieniec jest na stronie 10, także zachęcam by przejrzeć całą listę.
A moje nowo odkryte blogi to designerski ilikedesign.blox.plnitkowo.blogspot.com oraz idąc dalej linkami zamieszczonymi na tym pierwszym: www.pickles.no i colormekatie.blogspot.com. Nitkowo bo mam nadzieję kiedyś nauczyć się szyć na maszynie do szycia a ilike desing chyba dlatego iż mój dom ciągle jest w remoncie... Już mówiłam kiedyś mężowi że jak skończymy remont to na pewno trzeba będzie się wyprowadzić ;) Ale jakby nie było, kto z nas nie marzy o pięknym i przytulnym wnętrzu w którym będziemy czuć się naprawdę dobrze? :)

Szkoda...

...że nie ma czegoś co zapisywało by nasze myśli, coś jak dyktafon czyli oczywiście kiedy chcemy a nie cały czas :) O, np. dzisiaj... sprzątam sobie te moje trzy piętra, w sumie 140 metrów kwadratowych i mam taki natłok mysli i pomysłów że chętnie zatrzymałabym je na dłużej, ale wystarczy że usiądę do laptopa i już mam pustkę jak u przysłowiowej blondynki. A w końcu szatynką jestem ;)
W Holandii właśnie takie jest najpopularniejsze budownictwo, czyli domki szeregowe. Wąskie i wysokie. Na każdym piętrze jeden - dwa pokoje. My podzieliliśmy jeden długi pokój na dwa węższe bo i ciężko sensownie zagospodarować taki długaśny pokój i zawsze to więcej takiej bardziej prywatnej przestrzeni dla siebie.
W ogóle to nasz dom projektował ktoś o dziwnym poczuciu humoru, pralnie mamy na samej górze... Okna są duże, ale tylko jedno malutkie w każdym pokoju się otwiera, więc żeby umyć okna z zewnątrz trzeba zamawiać firmę zajmującą się właśnie myciem okien. Gdzie ja tam jeszcze niedawno bym pomyślała że ktoś mi okna będzie myć, szkoda że tylko na zewnątrz ;)
Tak wygląda ulica na której mieszkam:

piątek, 5 lutego 2010

Wczorajsze racuchy

Moim ulubionym blogiem kulinarnym jest blog pisany przez Dorotus76, mieszczący się pod adresem www.mojewypieki.blox.pl Nie raz i nie dwa, zobaczycie na moim blogu wypiek z jej strony. Ma ona w sobie tyle pomysłów, tyle pasji że ciężko przejść obojętnie po przeczytaniu jej wpisów, aż jej tego zazdroszczę :)
Ja w sumie jako osoba na diecie i z cukrzycą nie powinnam nawet na jej bloga zaglądać a co dopiero wypróbowywać jej przepisy, ale nie da się, życie musi mieć jakiś smak, a ja uwielbiam je smakować.
I właśnie ostatnio wstawiając komentarz na jej blogu po wypróbowaniu jej znakomitego sernika krakowskiego zobaczyłam ze ktoś dał komentarz do racuchów drożdzowych W zasadzie nigdy nie jadłam racuchów, raz w dzieciństwie u sąsiadki, ale smaku nie pamiętałam...jakoś tylko mi się kojarzyło że były z kwaśnego mleka a tutaj w przepisie takowe nie występowało, ale sam przepis mnie tak zachęcił że ciężko było przejść obok niego obojętnie :) 
Troszkę bałam się że będą ciężkie i tłuste jak placki ziemniaczane które uwielbiam, ale ten tłuszcz...ech... Mimo wszystko spróbowałam. Ciasto zrobiłam przed wyjściem po córkę do szkoły (to w sumie półtora godziny dla ciasta by porządnie wyrosło) i od razu zabrałam się po powrocie do pieczenia. 
Na początku wydawało mi się że za grube mi się robiły więc zaczęłam je mocniej łyżką przyciskać do patelni by je spłaszczyć, w czasie jedzenia okazało się że te grubsze jednak są zdecydowanie smaczniejsze :)
U nas jakoś tak jest że mimo iż wszyscy jemy to samo to na inne sposoby: córka z cukrem pudrem, mąż z stroopsyrop (najbardziej porównywalny do syropu klonowego) a ja z dżemem truskawkowym.
Na zdjęciu ostatni dosłownie placuszek, mój właśnie. 
 

Przepis w całości podaję za Dorotką bo nie ma w nim co zmieniać :)

Składniki:
  • 1/2 kg mąki pszennej
  • 50 g świeżych drożdży
  • szczypta soli 
  • 1 - 2 łyżki cukru
  • 1,5 szklanki letniego mleka
  • 1 jajko   
Mąkę przesiać do naczynia, dodać szczyptę soli, wymieszać, pośrodku zrobić wgłębienie. Do wgłębienia pokruszyć świeże drożdże, zasypać je cukrem, zalać 1/2 szklanki letniego mleka. Odstawić na 10 - 15 minut. Po tym czasie (gdy rozczyn już jest gotowy), dodać resztę mleka, jajko i wymieszać. Ciasto nie powinno być zbyt rzadkie (ale też nie może być za gęste) - dodać wtedy łyżkę mąki (lub analogicznie - dolać mleka). Odstawić na 1 - 1,5 godziny w ciepłe miejsce do wyrośnięcia (do podwojenia objętości).
Przygotować kubek z gorącą wodą. Ciasto nabierać łyżką, za każdym razem maczaną uprzednio w wodzie (by się nie kleiło). Smażyć na rozgrzanym oleju (ale nie może być rozgrzany zbyt mocno - bo lubią się szybko przypalać, a wtedy nie zdążą 'dojść' w środku), z obu stron na złoty kolor.
Podawać z konfiturami, lodami, roztopioną czekoladą ... jak lubicie :-). Jeśli coś zostanie na drugi dzień (jeśli ...), na kilkanaście sekund można włożyć do mikrofali - idealnie to je odświeża, są znów ciepłe, pachnące i miękkie. 
 W imieniu swoim i Dorotus76 polecam i życzę smacznego.
 

poniedziałek, 1 lutego 2010

Zaczynam :)

No więc stało się... zaczynam pisać bloga... nie mojego pierwszego ale może tym razem bardziej systematycznego?
Pytanie zasadnicze: o czym będzie ten blog? Prawda jest taka że jeszcze sama nie wiem do końca...
Może o tym co mnie nurtuje, sprawach dnia codziennego, kulinariach, o Holandii gdzie obecnie mieszkam, porównania do Niemiec gdzie mieszkałam ostatnie 5 lat... nie wiem... przekonamy się co tu się znajdzie :)
Pewnie ktoś kto trafi tu przypadkiem stwierdzi że blog jakich tysiące w internecie... i pewnie będzie miał rację, w końcu blog to taki wirtualny odpowiednik pamiętnika i tylko od nas zależy co w nim napiszemy nie patrząc na to czy komuś się to spodoba.